5 sierpnia 2018
więc czas pisać dalej...
Młody Tomasz dorastał w towarzystwie sióstr i braci, część rodzeństwa zmarła w wieku dziecięcym. Nie o wszystkich w ogóle słyszałam. Z witryny internetowej dowiedziałam się o najstarszej siostrze Mariannie, potem narodził się Ksawery. On uczył małego Tomka w domu do swojej przedwczesnej śmierci na gruźlicę (żył zaledwie 21 lat). Jako trzeci z kolei pojawił się Jan Roman, ten z braci, który leży w grobie razem z pradziadkami. Następnie przyszła kolej na Michalinkę, Franciszka (o których nic mi nie wiadomo) i Waleriana - to ten, który w carskiego eleganckiego urzędnika rzucił kałamarzem. Narodzili się też Marian i Florian, których nigdy nikt mi nie wspomniał, potem przyszedł na świat mój pradziadek i wreszcie Cyryl - ten, który z powodu miłości wyemigrował do Stanów Zjednoczonych (z pomocą dobrej wróżki - swojej matki).
Tomasz, jak to było wtedy w zwyczaju, odebrał wykształcenie we własnym domu, najpierw dzięki najstarszemu bratu, a potem od nauczyciela. Myślę, że skoro pradziadek miał przesądzoną rosyjską karierę żołnierską, musiał na którymś etapie wczesnej młodości trafić do jakiejś szkoły wojskowej. Walczył w wojnie rosyjsko-japońskiej w 1904-5 roku i wiele świata zwiedził za naszą wschodnią granicą. Kilka koni zajeździł, jeden wiózł pradziadka, chociaż flaki pod nim pełzały. Pradziadek wskakiwał na konia w biegu i był świetnym zwiadowcą, co rosyjska armia chętnie wykorzystywała. Kiedyś podczas patrolu schwytał Japończyka, który ranił potem go nożem. Towarzysz pradziadka zbił wtedy tego Japończyka. A ja się zastanawiam, jak ci Słowianie w ogóle rozmawiali z tymi japońskimi jeńcami? Po jakiemu? Na migi? Wracając do obrażeń pradziadka z rąk Japończyka - na szczęście rana okazała się draśnięciem. Pradziadek miał w sobie survival, dar, moc przetrwania. Jeden z towarzyszy broni zostawiał mu wieści do rodziny, bo wiedział, czuł to, że Tomasz przetrwa. Był też na pewno znawcą koni, wiedział też, kiedy koń się topi i trzeba zrzucić z siebie wszystko, co nie daje zwierzęciu płynąć. Wiedza ta uratowała mu życie. Pradziadek nie lubił opowieści o wojnie, o zabijaniu, sam by zwierzęcia nie skrzywdził. Wspominał na przykład, jak z białą bronią szli na wroga - nic nie pamiętał z tego przemarszu - spostrzegł potem, że bagnet miał zakrwawiony. Pradziadek uczył pacierza rosyjskich żołnierzy, świetnie mówił po rosyjsku. Co on przeżył podczas tej służby, to tylko on wie. Niestety, mimo sprytu i odwagi Tomasza Romana, Rosjanie przegrali tę wojnę z Japończykami, ale to była "nie nasza wojna". Podobna ta kompromitująca klęska Imperium Rosyjskiego nasiliła niezadowolenie społeczne i doprowadziła do lutowej rewolucji.
Pradziadek dostawał przepustki co 2-3 lata. Mógł wtedy wrócić w rodzinne strony do powiatu mławskiego. Pewnego pięknego dnia Tomasz Roman pojechał w odwiedziny do domu rodzinnego Kazimiery Roman... w wiadomym celu. O rękę najstarszej córki Józefa starał się nie jeden kandydat, ale prababci przypadł do gustu Tomasz i z innymi nie chciała rozmawiać. Pradziadek musiał robić niezwykłe wrażenie opowiadając o swoich podróżach, przygodach, koniach zajeżdżonych na śmierć. W odwecie zazdrośni absztyfikanci odkręcali Tomaszowi koła od powozu więc pradziadek przed odjazdem musiał sprawdzać, czy mu się powóz nie rozpadnie.
Zapewne rodzina wiedziała o tym, że Tomasz skazany został na służbę wojskową carowi i że wiążąc się z Kazią będzie ją zostawiał samą, o innych dramatycznych możliwościach nie wspominając. Ale na ślub przystali. Teściowie młodych małżonków lubili się i szanowali, zwracali się do siebie "panie Walenty", "panie Józefie". Starszy brat Tomasza, który nigdy nie założył własnej rodziny, opiekował się rodziną młodszego brata i prababcia Kazimiera nigdy nie została sama. Zwracała się też do Jana "panie bracie" - zupełnie jak w Strasznym Dworze. Nie wiadomo, jak długo obaj teściowie żyli i tę zażyłą, serdeczną relację utrzymywali. Dość, że dnia pewnego patrzyli na niebo i ujrzeli sterowiec. Jeden do drugiego powiedział wtedy: panie Józefie, panie Walenty, popatrz w górę, jak to cygaro płynie po niebie... Prababcia skwitowała to wtedy: "nie wiedzą, co to jest zeppelin". Prababcia wiedziała.
Kiedy odbył się ślub Kazimiery i Tomasza, nie wiem. Ale w 1910 roku, jeszcze w Chmielewku, w parafii Wieczfnia Kościelna urodził się ich najstarszy syn Edmund. Kazimiera miała wówczas 23 lata, Tomasz lat 30. Młody tata nie nacieszył się pierworodnym synem - musiał wracać na służbę. Przyjechał ponownie na kolejną przepustkę, czego owocem było drugie dziecko, córka Maria, urodzona w roku 1912. Kolejny wyjazd do wojska i powrót i kolejna córka Pola zjawia się na świecie w roku 1915. Przychodzi I Wojna Światowa więc domyślam się, że pradziadek opuszcza rodzinę po raz ostatni, tym razem na front. Musiało to źle wyglądać, bo wszyscy już położyli krzyżyk na pradziadku i cgcieli prababcię swatać z kolejnym mężem. Prababcia jednak się nie zgadzała. Intuicja jej nie zawiodła. Rewolucja 1917 ostatecznie zdejmuje obowiązki służbowe z Tomasza, bo w 1918 roku rodzi się czwarty syn pradziadków, ukochany brat mojej babci, Zygmunt. Tymczasem najstarszy syn rośnie, przyzwyczaja się do tego, że nie ma ojca w domu. Kiedyś młodzi rodzice wybierali się powozem sami, zostawiwszy swego pierworodnego w jego łóżeczku. Mały Edek wstał, w piżamie przez pola się przeprawiać, aby dogonić powóz (który zabierał gdzieś jego ukochaną mamę). Państwo zatrzymali się, Tomasz zarządził powrót syna do domu. A Edzio zwrócił się do Kazimiery "Mamusia będzie tego Ruska słuchała?" Ta odzywka synowska zdradza, jaka panowała atmosfera polityczna w domu pradziadków. Prababcia zawsze nosiła trójkolorową kokardę na znak Królestwa Kongresowego. To była rodzina z zasadami, z poglądami i charakterem. Do dziś u mnie w domu powtarza się określenie "honor Romanów". To zobowiązuje, aczkolwiek gdyby poprosić poszczególnych potomków rodu, a cóż to znaczy, nie byłoby tak prosto wyjaśnić. Podobno prababcia mawiała "język wroga trzeba znać", to już nie honor tylko spryt. Jakże sprawdziła się ta maksyma, gdy do progu Tomasza i Kazimiery zapukała Armia Czerwona! Nieszczęsna rosyjska służba wojskowa ocaliła pradziadkom życie.
Mnie osobiście wzrusza najbardziej miłość syna do matki, jak pobiegł gonić ten powóz... Miłość połączona z zazdrością. Poczuł się mężem matki, gdy ojca nie było. Nie dziwi mnie decyzja o wstąpieniu do seminarium wujka Edmunda.
Czas mijał i przyszedł moment, kiedy pradziadkowie opuścili Chmielewko i przenieśli się do Wyszyn. Być może miało to związek z przemianami wywołanymi I Wojną Światową.